poniedziałek, 25 marca 2019

KOBIETY NAS BIJĄ.... NA GŁOWĘ

Od kiedy pamiętam idąc ulicami dowolnego miasta chętnie podchodzą do mnie różni ludzie i proszą mnie o coś. Prawdę mówiąc nie proszą a po prostu żebrzą.  Może dlatego, że raczej rzadko się śpieszę i nie wyglądam na zapracowanego, zabieganego obywatela. I to jest niestety [ dla niektórych] prawda. A może mam taką gębę po prostu.
Na ulicy staram się mieć czas dla wszystkich potrzebujących, bo wydaje mi się, że to obowiązek każdego człowieka. 
Aliści [ jak mawiał klasyk] raz trafiła mi się zabawna przygoda, która skończyła się dla mnie sporym  uszczupleniem skromnego stanu posiadania w gotówce. Pełne mistrzostwo w tej konkurencji w wykonaniu kobiety. Faceci niestety nie przejawiają talentów w tej dziedzinie i jadą na skróty. Zadowalają się czymkolwiek. A było tak...
Stałem akurat na winklu mojego bloku, przyglądając się różnym typom przechodniów a popołudniowe czerwcowe słońce pieściło moje szorstkie, od tępej jedno razówki, policzki. Tę uroczą chwilę przerwała mi niespodziewanie niebrzydka, całkiem przyzwoicie wyglądająca kobieta. Po bliższym oglądzie, tak około trzydziestki. Przeprosiła grzecznie, że zawraca mi dupę i zapytała czy może o coś zapytać. Zabrzmiało intrygująco. Zgodziłem się, ponieważ nie śpieszyłem się nigdzie i mogłem spokojnie poświęcić kilka minut tej przyzwoicie wyglądającej kobiecie. Pytanie, które padło z mocno umalowanych ust lekko mnie zadziwiło. Pani pytała czy mogę jej kupić trochę mięsa. W końcu nikt mnie jeszcze nie prosił o kawałek chabaniny, a zwłaszcza przyzwoicie wyglądająca kobieta, cokolwiek to obecnie znaczy. 
Po dość długiej wzruszającej rozmowie na pobliskiej ławce, zostałem skopany emocjonalnie rzewną historią o wyrodnej matce i bracie potworze, który podobno zjadał im całe mięso. Nie zostawał nawet kawałeczek dla biednego pieska. Po tym dramatycznym intro, nie pozostało nic innego jak pójść do pobliskiego sklepu zakupić stosowną porcję zwierzęcego białka.
 Jako człowiek praktyczny pomyślałem o mielonym na kotlety. Dowali się buły i będzie na tydzień. I tu niespodzianka. Kiedy poprosiłem sprzedawczynię o kilo świńskiej łopatki, dziewczyna złapała mnie za rękę i stanowczo stwierdziła, że ona i jej pies je tylko wołowe i to najlepiej zrazowe. Trzy dychy za kilo! 
Trochę zgłupiałem, ale kupiłem kilogram, może bardziej ze względu na tego psa niż na nią. Lubię zwierzaki po prostu. Powiem szczerze, że ta niecodzienna sytuacja rozbujała mnie trochę, co doprowadziło do dalszego uszczuplenia mojego skromnego budżetu. Następny w kolejce był dobry ser, chlebuś, owoce... Wydałem siedem dych i co ciekawe bez żadnego żalu,  co mi się raczej nie zdarzało, kiedy robiłem zakupy tylko dla siebie. Pani podziękowała dosyć oszczędnie i szybko sobie poszła. Nawet nie wyglądała na specjalnie zadowoloną, przez co miałem później lekkie wyrzuty, że być może nie spełniłem wszystkich jej życzeń.
Przeszło mi, kiedy po kilku tygodniach zobaczyłem ją znowu, tym razem w bardzo dobrej i drogiej restauracji. Mówiła coś z przejęciem [ pewnie o złej mamusi i bracie potworze] a bardzo dobrze ubrany starszy pan słuchał z zainteresowaniem. Przed nią stał talerz z dużym kotletem i resztą. 
Byłem autentycznie dumny z mojej znajomej. Trzymała poziom!
Wracając do domu natknąłem się na  zaniedbanego, samozwańczego parkingowego, który cały dzień w pocie czoła ciułał  grosze na bułkę i piwo z Biedronki. 
Nawet nie chce mi się wymyślać puenty do tej historii...
pozdro. drm




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz