Zmartwychwstalem i tak sobie napisałem na poczatek....
NIMFOMANKA
Tak.. Była nimfomanką.
Najpierw nie wiedziała o co w tym słowie chodzi, ale teraz, kiedy
przeszukała cały Internet była pewna. Tak naprawdę domyślała
się tego wszystkiego co tam wyczytała, kiedy coraz częściej
słyszała od kolejnych facetów, że jest świetna w łóżku. Że
robi te rzeczy z sercem, troską o siebie i partnera, delikatnie
jeśli taka była potrzeba chwili, albo z dziką namiętnością i
zwierzęcą furią, jeśli tak samo jakoś wyszło. Wszystko jej
pasowało i ze wszystkiego czerpała pełną satysfakcję. Żaden
facet, nawet najbardziej zakręcony w swoich wymaganiach, nie był w
stanie wyprowadzić jej z równowagi. Było to tym bardziej dziwne
dla niej, że czuła się osamotniona w tej bezinteresownej
życzliwości dla tych kreatur, dla których akt spuszczania się,
był coraz częściej postrzegany jako zabieg higieniczny, lub
pro-zdrowotny. Może i tak było, bo sama czytała w Wivie, że seks
podnosi odporność organizmu, a te gogusie są teraz takie wrażliwe
na wszystkie te nowinki o zdrowiu i urodzie. Ale wracając do sprawy
tej niezwykłej życzliwości dla tych niemot, musiała stwierdzić,
że albo ona ma pierdolca, albo miały go jej koleżanki. Wszystkie
bez wyjątku traktowały facetów, jako zło konieczne, służące do
zapładniania, zarabiania, zapewniania tego czy owego. Żadna z nich
nie brała pod uwagę faktu, że to wszystko może przerastać tych
nieszczęśników, i że najpierw trzeba zapewnić im jakie takie
bezpieczeństwo, michę i regularne pozbawione stresu dymanko. I
wtedy wymagać! A nie kurwa, faceta zestresować, wyśmiać, zagonić
w kozi róg, a potem czekać z krzywym uśmieszkiem aż mu stanie.
Nie! Nie stanie! Wiola już to dawno obcykała. Stanie i to pięknie
jak mu się w tym pomoże. I to nie tylko bynajmniej ręką, nogą
czy ustami, ale głową. Tak, głową! Jedyny organ jaki tu jest
najbardziej potrzebny, to MÓZG. Trzeba kurwa myśleć trochę, a nie
wpadać w feministyczną ideologię wyższości nad tymi ofiarami
systemu i globalnego ocieplenia! Nawet jeśli tak rzeczywiście jest,
a że jest... Tylko, że wykorzystywanie tej wiedzy, nie jest
absolutnie w interesie prawdziwych kobiet, to znaczy takich, które
jeszcze lubią z facetem zagrać w kulki. Ale co tu gadać. Wiola
nie mogła być taka jak jej koleżanki, ponieważ poniżej jej pępka
bulgotał prawdziwy kocioł, który wymagał ustawicznej regulacji
ciśnienia. W przeciwnym wypadku mogłoby się skończyć katastrofą
porównywalną z zatonięciem Tytanika, albo eksplozją Hindenburga.
Wszystkie te, właściwie nie potrzebne nikomu refleksje, przyszły
Wioli do głowy po spędzeniu wyczerpującej nocy z poznanym kilka
lat temu Zdzisławem. Można powiedzieć, że był to jej stały
partner, aczkolwiek dawkowany w aptekarskich ilościach. Tak mniej
więcej raz na kilka miesięcy, ale trzeba przyznać, że potrafił
jak nikt inny, wypruć z niej jej flaki razem z zawartością. Miał
specyficzne wymagania i za to go Wiola ceniła, chociaż nie mogła
powiedzieć, że ta rzeźnia psychologiczna jej pasowała w całej
rozciągłości.
Zdzisław miał aktualnie
bardzo stresujące zajęcie – był menadżerem dużego, kosztownego
projektu w zagranicznej firmie i wymagał specjalnego traktowania.
Specjalistycznego. Oczywiście własna żona nie była w stanie
podołać tak skomplikowanej terapii i Wiola musiała zmierzyć się
i z tym problemem. Nie rozwodząc się za bardzo, oczywistym wydaje
się, że nie mógł być to taki sobie prosty, nieskomplikowany
stosunek, jaki zwykle wystarcza w konwencjonalnej sytuacji. Czyli pan
– pani, akcja – reakcja, napięcie – ulga, papieros – wódka
i do żonki na herbatkę z lipy. To musiało być coś specjalnego i
nie koniecznie jakaś wyszukana ekwilibrystyka i erotyczny fitness,
ponieważ Zdzisław nie koniecznie miał ochotę na siłowe
rozwiązania w kwestii orgazmu. Był i wyglądał na rzeczywiście
wykończonego. Chodziło mu raczej o doczłapanie się do tego
upragnionego celu i wydatkowanie na ten zbożny cel, jak najmniejszej
porcji kalorii. Jako przykładny mąż bowiem, chciał trochę sił
witalnych zachować dla żony, którą po swojemu kochał i szanował.
Po kilku spotkaniach ze
Zdzisławem, Wiola, siłą swojej inteligencji i kobiecej intuicji,
wiedziała co należy robić z tym ujebanym po pachy mężczyzną.
Szybko zorientowała się, że sam akt spuszczania miał dla niego
absolutnie drugorzędne znaczenie. Miał to być ot taki sobie
fajerwerk, który kończył wszystko to, co było naprawdę ważne,
zanim do tego doszło. Zdzisław chciał o niego walczyć, zwyciężać,
cofać się na z góry upatrzone pozycje i atakować ponownie. Tyle,
że bez nie potrzebnej fizycznej mordęgi, a raczej w sferze
psychologicznej strzelanki. Taki, kurwa, rycerz w plastikowej zbroi!
Kosztowało to Wiolę sporo, ale też dawało jej niemałą
satysfakcję, kiedy musiała sięgać do głębokich zasobów jej
wiedzy i doświadczenia w tej materii. Gra ta wyczerpywała ich oboje
do tego stopnia, że kiedy Zdzisław w końcu chciał nie chciał,
wyrzucał ze swojej krócicy ładunek ślamazarnych plemników, oboje
odczuwali błogą ulgę, że mają to już za sobą. Z pewnością
nie można było tych wyczerpujących psychicznie zapasów nazwać
przyjemnością, nie mówiąc już o rozkoszy. Szczególnie, że
Zdzisław unikał w tych sprawach takich nadmiernie pompatycznych
słów. Wystarczały mu proste wyrazy jak: zrobić dobrze, schlapać
się, czy pojęzorzyć w dolinie – to ostatnie usłyszane przez
Wiolę po raz pierwszy wczoraj. Było już dobrze po północy,
kiedy po raz osiemnasty dopuściła jego „ jęzor” na centymetr
od swojej świeżo wygolonej szparki i nie dała mu posunąć się
dalej. Zdzisław prawie popłakał się jak facet, któremu bank
odebrał samochód za niepłacenie rat w terminie.
– Chcę pojęzorzyć w
twojej dolinie – załkał, a Jola ze śmiechu rozluźniła żelazny
uchwyt, którym trzymała głowę Zdzisława z dala od obranego przez
niego celu i droga do jęzorzenia została mimowolnie otwarta.
– Skąd ty znasz takie
wyrażenia? – spytała autentycznie zaciekawiona.
Zdzisław nie przerywając
jęzorzenia, do którego dorwał się jak pies do kości, którą ten
zakopał miesiąc temu i dopiero teraz szczęśliwie odnalazł,
niewyraźnie zabełkotał.
–Jeden Arab w robocie mi
powiedział.
–To u was Araby pracują?
– zdziwiła się.
Słyszała, że te Arabusy
mają strasznie duże fujary i od tej pory nie przestawała o tym
myśleć. Weszła nawet z ciekawości do sieci, wpisując hasło
„duże fujary”, ale kiedy zobaczyła pierwszą z nich wielkości
sporego kabaczka, tyle że czarnego jak smoła, spanikowana zamknęła
szybko stronę. Trochę tego było za dużo, nawet dla niej.
– Nie tylko –
wymamrotał Zdzisław – Ruskie, Angliki, Francuzy..
– No co ty tam robisz? A
sio! – Wiola zreflektowała się, że za długo trwa ta sielanka i
ścisnęła udami nos intruza, który zaskoczony nie zdążył
zareagować ucieczką.
– Boli – wycharczał.
– Ma boleć – głos
Wioli zawibrował nietajoną satysfakcją z dobrze wykonanej roboty.
Rozluźniła po chwili
kolana i Zdzisław pojawił się na powierzchni z lekko
zniekształconą twarzą.
–Trochę za mocno
–poskarżył się jak dzieciak, któremu ojciec niechcący przytarł
za mocno nosa.
Wiola nie odpowiedziała.
Odwróciła się tyłem i udała całkowitą obojętność na to, co
się wokół niej dzieje. Wiedziała, że to wzbudza największe
emocje u Zdzisława i chociaż to najbardziej go wkurza, to zarazem
ten masochista –amator ma z tego najwięcej zadowolenia.
Leżał chwilę
nieruchomo. Czuła niemal jego złość na swoich plecach, czekając
na nieuniknione. Wiedziała, że walczy z poczuciem męskiej dumy,
która podpowiadała mu prosty komunikat: nie to nie, idę spać. Ale
nie trwało to dużej niż minuta, kiedy poczuła jego ciekawską
dłoń na swojej lewej piersi. Dała mu ją pomiętosić. Kiedy już
mu się znudziło i zjechał poniżej pępka, warknęła.
– Gdzie?
Milczał, bo dobrze
wiedział, że Wiola nie oczekuje bynajmniej od niego konkretnej
odpowiedzi. W końcu wpadł na pomysł i jakoś tak niby niechcący
włożył stojącego ptaka w szparę między jej udami. Kiedy nie
zareagowała, zaczął delikatnie się poruszać.
– Co ty kombinujesz? –
padło oskarżycielskie pytanie.
Nie odpowiadał bo właśnie
poczuł, że robi mu coraz przyjemniej.
– Chyba przesadzasz? –
próbował go jeszcze postawić w stan oskarżenia, ale było już za
późno.
Zresztą stwierdziła, że
trzy godziny tej obopólnej udręki musi na dzisiaj wystarczyć i
zaczęła mu trochę pomagać, ściskając rytmicznie swoje sprężyste
uda. „Pomysłowy Dobromir” – zdążyła pomyślała ciepło o
Zdzisławie, który w tym samym momencie zaczął rzęzić i jęczeć,
jakby rodził kamień nerkowy wielkości własnego jądra. Poczuła
mokre i gorące „coś” w miejscu gdzie zaczynał się mostek, a
kończyła szyja. Albo odwrotnie, zależy skąd zacząć. Wytarła
się prześcieradłem i przytuliła Zdzisława obiema rękami do
piersi . Ten przyssał się do jednej z nich i zaraz usnął. Wiolę
zawsze ogarniało w takiej chwili nie sprecyzowane bliżej uczucie
niepokoju i tęsknoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz