Cześć,
ostatnio zadano mi niezwykle trudne pytanie, chociaż cokolwiek już ograne, a mianowicie:
Doktorze, jak żyć?
Ponieważ zadał je osobnik rodzaju męskiego, dojrzały i na dodatek żonaty, odpowiedź nie mogła być prosta. Zwykle bywa tak, że jak już się człowiek ożeni to właśnie żona uświadamia delikwenta po co męczy się na tym padole. Szybko i boleśnie, ale to jest naturalne i bardzo właściwe. Porządkujące. W tym wypadku musiała zaistnieć jakaś patologia i sprawy nie poszły właściwym torem.
Ciekawa sprawa, że normalne, przyzwoite żony uświadamiają nas o naszych obowiązkach wobec nich i w ogóle, nie tylko za naszego życia, ale robią to z upodobaniem nawet po naszej śmierci. (Skądinąd wiadomo, że przeżyją nas o co najmniej siedem lat.)
Ktoś to zbadał chodząc po cmentarzach i odkrył, że groby mężów, wdowy obsadzają kwiatkami, które potem regularnie podlewają, flancują, przekopują, dogadując swoim Franiom, Stasiom i Marianom:
np. posadzę ci Stasiu dzisiaj bratki, co je tak lubiłeś, ale jak zwykle nie docenisz tego co dla ciebie robię, bo zawsze byłeś niemota i za co się nie wziąłeś to z tego gówno wyszło. Teraz też sobie leżysz, dobrze ci jest a ja się muszę sama męczyć.. itd
Zresztą każdy z nas widuje na cmentarzach grupki takich, zadbanych i zadowolonych z siebie kobitek z grabkami, konewkami, które regularnie "męczą" swoich odeszłych. Ich więź z nimi nie słabnie, a nawet się wzmacnia w miarę upływu lat. Czyli żadnej nadziei na spokój i zasłużony odpoczynek, nawet po zejściu z tego padołu
Z facetami jest inaczej. Wdowiec w wiekszości przykrywa swoją panią grubą, ciężką płytą z lastrico i jeszcze ze dwa trzy lata stawia czasami jakieś światło i kwiat, a później zajmuje się swoim nowym życiem.
Co do pytania - jak żyć? - mogę podpowiedzieć tylko jedno. Elastycznie - cokolwiek by to nie znaczyło.
Pzdrowionka drm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz